5 grudnia 2004, 11.00 - 12.30 | Pokaz slajdów

KUBA, HASTA LA VICTORIA SIEMPRE!

Artur P. Chmielewski
festiwal-2004-5-1-bg

fot. Artur P. Chmielewski

festiwal-2004-5-2-bg

fot. Artur P. Chmielewski

Planując wyjazd na Kubę nie myśleliśmy o panującym tam ustroju, zbyt dobrze pamiętaliśmy długą, szarą zimę lat osiemdziesiątych, by traktować go jako atrakcję turystyczną. Myśleliśmy o Starej Hawanie, gorącej muzyce, cygarach i karaibskiej przyrodzie.
Rewolucja wydawała się nam zaledwie elementem tamtejszego krajobrazu. Myliliśmy się: ona nie jest ELEMENTEM kubańskiej rzeczywistości – jest jej TREŚCIĄ. Jest błyskiem w oku przewodniczki oprowadzającej po muzeum w Zatoce Świń, jest pełnym naiwnej niepewności pytaniem właściciela prywatnego pensjonatu: „Czy w Polsce po osiemdziesiątym dziewiątym jest NAPRAWDĘ lepiej?” Jest też portretem Che w każdym mieszkaniu czy wreszcie podejrzliwym spojrzeniem policjanta pod jego mauzoleum w Santa Clara.
Nam, byłym demoludom, trudno jest to zrozumieć – nigdy nie używaliśmy słowa Rewolucja – mieliśmy po prostu socjalizm, gorzej – realny socjalizm! Jak zresztą inaczej nazwać surowe prostactwo PRL? Rewolucję można przeoczyć – wystarczy wykupić wczasy w Varadero – luksusowym getcie zorganizowanej turystyki, do którego zwykli Kubańczycy nie mają wstępu, a gdzie koncentruje się gros ruchu turystycznego. My wybraliśmy prowincję – miasteczka i wsie, w których to turysta jest atrakcją dla miejscowych. A tam rewolucja dopadła nas na całego! Nie mogło być inaczej – ta opowieść musiała być właśnie o niej… ©Artur P. Chmielewski

Artur P. Chmielewski

festiwal-2004-5-3-bg

fot. Artur P. Chmielewski

Ciekawość świata doskwierała mi od zawsze – na początku popychała mnie do eksploracji bliższych i dalszych (z naciskiem na dalsze) okolic własnej piaskownicy; potem przegoniła mnie po Europie, kilkakrotnie zagnała do Azji (wysoko, w Himalaje). Rzuciła mnie też na chwilę na Karaiby (na Kubę), przeczołgała po pustynnym sercu Ameryki Północnej (pośród orgiastycznych krajobrazów Kalifornii, Utah, Nevady i Arizony). Niestety, każda podróż uświadamia mi boleśnie, że tyle jest wciąż jeszcze do zobaczenia…
Potrzeba uwieczniania migających przed oczyma obrazów jest naturalną konsekwencją podróżowania – już jakiś czas temu więc aparat fotograficzny stał się najważniejszym lokatorem mojego plecaka. A jak nie podróżuję, to też fotografuję – jako fotoreporter pewnego ogólnopolskiego tygodnika. ©Artur P. Chmielewski

Komentowanie jest wyłączone.